Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przytwierdzona była krótkim, silnym łańcuchem do podłogi więziennej.
Skinął na klucznika, aby się oddalił i przystąpił do Manuela.
— Nie spodziewałeś się pan moich odwiedzin? — rzekł.
— Dlaczego? — odrzekł więzień z ironią. — Pragnąłeś pan może własnemi oczami upewnić się, czy jestem dobrze strzeżony.
— Mylisz się pan. Przybywam, aby się dowiedzieć, czy chcesz pan stąd się wydostać.
— Pan mówisz o uwolnieniu mnie! — pan!
— To pana dziwi?
— Nie, nic mnie już nie dziwi. I słyszysz pan, że nawet to słowo „uwolnienie“ wymawiam głosem spokojnym, bo wiem, że w ustach pańskich jest ono przynętą, którą się rzuca do sideł.
— Fałszywie sądzisz mnie, Manuelu!
— Czyż mogę sądzić inaczej! Racz pan przedstawić wyraźnie swe zamiary.
Roland wyciągnął z kieszeni kiesę.
— Mieści się tu — rzekł — suma znaczna, prawie majątek dla ciebie, coś dotąd żył w niedostatku a nawet w nędzy. Zgódź się, Manuelu, opuścić Francję, wynieść się stąd na zawsze, a ten majątek będzie twoim.
— Niezręczny to krok, mój panie — zaszydzi więzień. — I gdyby czcigodny starosta słyszał pańskie słowa, wystarczyłyby one do popsucia całej pańskiej sprawy.
— Nie rozumiem pana.
— Jakto? Poczytujesz mnie pan za fałszerza. oskarżasz o podstępne przywłaszczenie imienia twego brata, posiadasz pan zupełną pewność potępienia mnie w oczach sprawiedliwości, i ofiarowujesz mi tak niedorzecznie pieniądze, abym cię