Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Młodzieniec oddał się więc bez żadnych skrupułów słodkiemu marzeniu i, wypuściwszy konia galopem, w ciągu niecałych dziesięciu minut przebył przestrzeń, dzielącą go od pierwszych domów w Romorantin.


XXII

Pierwszym budynkiem, na który padło spojrzenie Castillana, była właśnie oberża, postawiona w tem miejscu jakby umyślnie poto, aby na wstępie do miasta rzucać podróżnym wesołe pozdrowienie.
Oberża miała pozór miły i zachęcający. Nad bramą kołysała się zielona gałęź, w progu zaś stała świeża, pucołowata służąca, jako ponętna próbka miasteczkowych piękności. Ze wszystkich oberży, które Sulpiciusz spotykał w drodze, począwszy od samego Paryża, ta wydała mu się najpowabniejszą i najporządniej utrzymaną, może dlatego, że trafił na nią w chwili, gdy szukał bezpiecznego schroniska dla swej świeżo wyklutej miłostki.
Zatrzymał konia tuż pod wiechą, zeskoczył z siodła i nadstawił ramiona Marocie, opuszczającej zkolei swe miejsce. Przytrzymał też dziewczynę silnie, jakby obawiał się, by mu nie uciekła.
— Czy ci się tu podoba, moja piękna? — zapytał i czy wyświadczysz mi zaszczyt zjedzenia ze mną wieczerzy?
Marota zrobiła minę, jakby głęboko nad tem rozmyślała, potem rzekła nagle z uśmiechem:
— Ha, cóż robić; zgadzam się.
Spodziewam się, że pan jesteś młodzieńcem przyzwoitym i że w towarzystwie pańskiem nie zagraża samotnej kobiecie żadne niebezpieczeństwo. Zresztą — dodała, wesoło potrząsając główką, — nie obawiam się go. Wszakże sądzą powszechnie, że my nie mamy nic do stracenia.