Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ści Castillanie! Gdybyś naprawdę życzył sobie tak bardzo wpatrywać się w twarz moją, mógłbyś doświadczać tej wielkiej rozkoszy, nic nie ryzykując, gdyż dostrzegam już w oddaleniu wieżę kościoła w Romorantin i — tu opuszczam już pańskiego wierzchowca i pana.
— A! do kroćset diabłów! — wykrzyknął Castillan, pozbywając się wszelkiej powściągliwości języka — trzeba mi było najpierw o tem pomyśleć, A więc, moja piękna, ja zatrzymuję się również w Romorantin, gdzie spożyjemy sam na sam smaczną kolacyjkę.
— Mam go! — pomyślała tancerka, zadowolona z odniesionego tak łatwo triumfu.
I rzekła głośno:
— Kolacyjka może nie grozić niebezpieczeństwem, gdy się zachowa pewne ostrożności.Zresztą na miejscu dopiero będzie można ocenić dokładnie, co warta pańska propozycja.
— Mam ją! — szepnął do siebie Castillan, powtarzając biezwiednie myśli towarzyszki.
Zapominając chwilowo, dla przelotnej miłostki, o ważnem posłannictwie, którem go obciążono,uspokajał się Castillan uwagą, że żadnej szkody nie poniesie ono na tej zwłoce.
Te kilka godzin — myślał — są jego wyłączną własnością i rozporządzać może niemi dowolnie, gdyż w każdym razie dopiero nazajutrz mógłby wyruszyć do Louches.
Żadnych przytem nie uczuwał obaw, ani podejrzeń.
Mógł był nie dowierzać Estebanowi i jego dwom towarzyszom, ale jakże podawać w wątpliwość niewinną duszę dziewczęcia, spotkanego wypadkiem i któremu nic zgoła nie mogło zależeć na wyprowadzeniu go w pole?