pośpieszyli wkrótce dwaj, czy trzej inni. Przeszli wszyscy tuż obok czatujących, spostrzegając ich jednak.
Gdy ostatni z nich wymijał Cyrana, poeta trącił łokciem towarzysza.
— Widziałeś? — zapytał, gdy już tamten znajdował się zbyt daleko, aby mógł usłyszeć.
— Któż to taki?
— To on! To Ben Joel!
— Na honor! nie mam pańskich oczów ostrowidza i nie mógłbym sprawdzić tego spostrzeżenia.
— Poznałem go wybornie i przyznam ci się, żem bardzo zadowolony z naszych czatów. Wyjście tego łotra ułatwia nam robotę. Zależało mi na tem, aby nie czynić hałasu; jakoż będziemy mogli dopełnić najspokojniej w świecie poszukiwań, którym przyświecać będą jedynie piękne oczy tej kochanej Zilli. A teraz, chłopcze, nie traćmy czasu i wejdźmy do kryjówki.
Cyrano wynurzył się z okręgu cienia, w którym przebywał na czatach, i zapukał do furty domu, zamieszkanego przez cyganów.Owinął się płaszczem tak szczelnie i tak nisko opuścił na twarz skrzydła kapelusza, że widać mu było tylko oczy. Sulpicjusz uczynił toż samo.
Dopiero po trzeciem zakołataniu otworzyła stara odźwierna. Trzymała ona w ręce lampę, którą podniosła do wysokości twarzy obu przybyszów.
Skończywszy badanie i przekonawszy się, że ma do czynienia z obcymi sobie, zabierała się do zatrzaśnięcia im furty przed nosem.
Ręka, która wyciągnęła się do niej, podając sztukę złota trzymaną delikatnie pomiędzy palcem