Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Roland śmiać się zaczął.
Cyrano powtórzył z naciskiem:
— Tak lub inaczej, polubownie lub przemocą zdobędę ją — bądź tego pewny.
Taka pewność siebie brzmiała w tych słowach, że śmiech zamarł na ustach hrabiego.
— Skończywszy z tą kwest ją — podjął Cyrano — pogadamy teraz, jeśli pozwolisz, o tobie, W tym głównie celu tu przyszedłem.
— O mnie?
— Tak. Nadeszła chwila, w której wypada opowiedzieć ci pewną historyjkę, tak dalece dla rodziny de Lembrat zajmującą, że ojciec twój zadał sobie pracę opisania całej własną ręką.
— Nie znam tego pisma.
— Byłoby lepiej dla ciebie, żebyś go nigdy nie poznawał. Ale silne choroby wymagają silnych leków.
— Jakiż wstęp rozwlekły! Możnaby sądzić, że zabierasz się do wygłoszenia wyroku na mnie.
— Kto wie? — rzekł tajemniczo Cyrano.
I głosem dobrotliwym, któremu dodawał szczególnego znaczenia uśmiech ironiczny, dodał:
— Usiądź, Rolandzie. Zdaje mi się, że drżysz?
— Dziękuję — odparł oschle hrabia, odsuwając kolanem podane sobie krzesło.
— Jak chcesz, Słuchaj zatem. Opowiadanie moje zmieni niewątpliwie cały porządek twych myśli i projektów.
Roland wzruszył ramionami i przybrał minę zniecierpliwioną.
— Zaczynam — rzekł poeta.
— Hrabia de Lembrat, twój ojciec — Cyrano położył umyślny nacisk na ostatnie słowa — był magnatem nadzwyczaj dbałym o świetność swego rodu i pragnął najbardziej, aby ten ród odżył i utrwa-