Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

które zresztą jest mi obojętne, i od usprawiedliwiania się, któreby mnie nie przekonało.
— Cierpliwości, Rolandzie! Nie chcę mówić z tobą w obecności twych przyjaciół, Będziesz mi wdzięczny za tę okoliczność.
— Wdzięczny? — zaśmiał się hrabia.
— Tak; ale wierz mi, że lepiej będzie, gdy się tymczasem na tym punkcie zatrzymamy. Niebawem będziesz wolny; wówczas też będziemy mogli rozmówić się otwarcie...jeśli naturalnie zgodzisz się na to.
— Aby ci dogodzić, gotów jestem pożegnać swych gości.
— Nie śpieszy mi się zbytnio. Poczekam.
W godzinę później salony pałacu przy ulicy Ś-go Pawła były puste, Uwięzienie Ludwika położyło koniec zabawie i każdy zrozumiał konieczność prędkiego wyniesienia się do domu.
— Przejdźmy do mego gabinetu — rzekł Roland do Cyrana — będziemy tam mogli swobodniej rozmawiać.
Rinaldo, który już powrócił do domu, wziął świecznik i udał się naprzód, oświetlając drogę rozmawiającym, Gdy weszli do gabinetu, Roland odprawił służącego.
— Czy jesteśmy zupełnie sami? — zapytał Cyrano.
—Tak. Lecz naco ta wielka tajemniczość?
— To, co ci mam powiedzieć, nie powinno być słyszane przez nikogo więcej, prócz nas dwóch, Wymaga tego twoja godność?
— Moja godność?
— Tak, a zarazem twoja miłość własna, Dla twego dobra jedynie wymagam jak największej ostrożności, gdyż co się mnie tyczy, zwłaszcza po tem, co tu zaszło, mało mnie obchodzi, czy ktoś