Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wszystko się tak zmieniło. Władziu, — rzekła Rilla w zamyśleniu. — Nawet ty... ty także jesteś zmieniony. Tydzień temu wszyscy byliśmy tacy szczęśliwi... a... a teraz poprostu zupełnie się znaleźć nie mogę. Ginę w tym chaosie.
Władek usiadł na pobliskim kamieniu i ujął małą delikatną rączkę Rilli.
— Obawiam się, że nasz stary świat się skończył, Rillo. Stanęliśmy w obliczu tego faktu.
— Tak strasznie jest myśleć o Jimie, — szeptała Rilla. — Czasami zapominam na krótką chwilę, co to wszystko znaczy i czuję się dziwnie dumna... a potem przychodzi to na mnie znowu, jak zimny wiatr.
— Zazdroszczę Jimowi, — rzekł Władek ponuro.
— Zazdrościsz! Och, Władziu, ty... ty nie chciałbyś iść?
— Nie, — rzekł Władek, patrząc przed siebie na pobliską ukwiecioną łąkę, — nie, nie chciałbym iść. W tem właśnie całe zmartwienie. Rillo, ja się boję pójść. Jestem tchórzem.
— Nieprawda! — wybuchnęła Rilla z gniewem. — Każdyby się lękał. Mógłbyś przecież... mógłbyś zostać zabity.
— Nie zważałbym na to, gdyby to nie bolało, — wymamrotał Władek. — Wątpię, czy boję się śmierci samej... Boję się bólu, który jest przedtem... Umrzeć nie byłoby tak strasznie, ale cierpieć! Rillo, zawsze się bałem choroby, wiesz o tem. Nie mogę tego opanować... drżę na samą myśl, że jakaś kula mogłaby mnie ranić... że mógłbym stracić wzrok.