Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sany chłopak, był pełen podziwu, dla wygimnastykowanego języka Mary Vance, a ona patrzała nań z pewnem rodzajem pobłażliwości. Żadne z nich nie miało pojęcia, dlaczego właściwie Jim Blythe pragnął, aby wywieszono flagę na latarni morskiej. — Co to nas obchodzi, że w Europie jest wojna? Jestem pewna, że nas to się nie tyczy.
Władek spojrzał na nią, jakby nawiedzony nagle proroctwem.
— Nim ta wojna minie, — rzekł, cedząc słowa przez zaciśnięte zęby, — każdy mężczyzna, kobieta, każde dziecko w Kanadzie będzie ją czuło. Nawet tobie, Mary, wojna da się we znaki. Będziesz czuła ją każdym nerwem, każdą tkanką swego ciała. Będziesz płakała krwawemi łzami, przeklinając wojnę. Kobziarz przyszedł i grać będzie na swej kobzie, aż wreszcie wszystkie zaułki świata usłyszą jego straszną i niesamowitą melodję. Lata miną, nim skończy się ten straszliwy taniec śmierci, a podczas lat tych wojna napełni rozpaczą miljony serc ludzkich.
— Nie wiesz czasem! — rzekła Mary, która zawsze tak mówiła, gdy nie mogła wymyśleć nic mądrzejszego. Nie wiedziała, co Władek ma na myśli, lecz czuła się jakoś neswojo. Władek Blythe zawsze wypowiadał jakieś dziwne słowa. Chociażby ten jego kobziarz: nie słyszała nic o nim od czasu dawnych zabaw w Dolinie Tęczy, a teraz znowu o nim coś bredzi. Nie lubiła historji o kobziarzu i nie miała zamiaru wysłuchiwać takich bredni.
— Czy nie malujesz tego zbyt wyraźnie, Władziu? — zapytał nadchodzący właśnie w tej chwili