Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/334

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Glen St. Mary. Tysiące pociągów widział już Wtorek, lecz nie ujrzał dotychczas młodzieńca, którego oczekiwał. Mimo to Wtorek czekał cierpliwie, a w oczach jego wciąż płonęła nadzieja. Może serce chwilami ściskało mu się bólem. Był stary i zreumatyzowany. Gdy wracał za każdym razem do swej budy, wlókł się prawie z łbem opuszczonym ku dołowi i oczami przymkniętemi.
Jeden tylko pasażer wysiadł z popołudniowego pociągu, a był nim wysoki młodzieniec w mundurze porucznika, opierający się na kuli. Miał opaloną twarz i kilka srebrnych włosów na skroniach. Nowy zawiadowca stacji spojrzał na pasażera z niepokojem. Przyzwyczajony był do tego, że wszyscy pasażerowie w wojskowych mundurach wysiadający z pociągów, witani byli przez tłum oczekujących na stacji. Tego pasażera nikt nie witał. Zawiadowca zainteresował się bardzo młodzieńcem.
Coś, jak wielka piłka przemknęło przez peron. Wtorek był stary? Wtorek był zreumatyzowany? Wtorek ledwo się poruszał? To niemożliwe. Wtorek był młodem szczenięciem, skaczącem i skomlącem wesoło.
Rzucił się teraz na wysokiego żołnierza z głośnem szczekaniem i skoczył mu na piersi. Usiłował wspiąć się wyżej w szalonej radości, która zdawała się rozdzierać jego małe ciało na strzępki. Lizał buty przybyłego porucznika, który z uśmiechem na ustach i łzami w oczach chwycił w ramiona Wtorka, przycisnął go mocno do piersi i serdecznie ucałował.
Zawiadowca stacji znał historję psa Wtorka. Zrozumiał teraz, kim był ów powracający żołnierz.