Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie ludzie kryją się ze swemi uczuciami. Czy zamierza pani nadał opiekować się tem dzieckiem?
— Lękam się, że nie. Ojciec jego ma wkrótce wrócić.
— Czy to porządny człowiek?
— Bardzo porządny, ale biedny i nigdy się chyba nie wzbogaci, — odparła Rilla.
— Teraz zaczęłam się dopiero nad tem zastanawiać. Zobaczymy, zobaczymy! Mam pewien pomysł. Dobry pomysł, bo Robert i Amelja będą wściekli. Wołałabym oddać wszystko temu dziecku, bo ono jedyne było ze mną szczere. Zasłużyło na to. Teraz niech się pani ubiera i zejdzie nadół.
Rilla była jeszcze zmęczona po wczorajszym spacerze i dzisiejszej rozmowie z gospodarzami, lecz stosunkowo dość szybko ubrała Jasia, a potem zajęła się swoją garderobą. Gdy zeszła do kuchni, zastała gorące śniadanie na stole. Pana Chapleya w kuchni nie było, a pani Chapley krajała chleb z zupełnie obojętną miną. Pani Matylda Pitman siedziała w fotelu zajęta wykończaniem szarej skarpetki. Miała jeszcze wciąż na głowie beret, a na twarzy uśmiech pełen triumfu.
— Siadajcie, moi drodzy i jedzcie śniadanie, — rzekła.
— Nie jestem głodna, — wyszeptała Rilla prawie błagalnie. — Wątpię, czy będę mogła przełknąć cośkolwiek. Najwyższy zresztą czas, żebyśmy wyruszyli na stację. Ranny pociąg wkrótce będzie przejeżdżał. Bardzo przepraszamy, ale musimy już iść. Pozwolę sobie tylko zabrać kawałek chleba z masłem dla Jasia.