Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zręcznego, małego gentlemana, stojącego przed nią, z rączkami wsuniętemi w kieszenie.
— Napisałem dzisiaj do Jima, żeby się nie martwił o pierwiosnki dla pani, — rzekł Bolcio z powagą, — zaznaczyłem mu, że ja się tem zajmę. Zakomunikowałem mu, że niedługo już kończę dziesięć lat, więc wkrótce będę miał osiemnaście i wtedy pomogę im na wojnie. Nawet oni będą mogli wrócić, a ja pójdę na ich miejsce. Do Jurka też napisałem. Wie pani, że Jurek się lepiej czuje?
— Naprawdę? Mieliście od niego wiadomości?
— Tak. Mama miała dzisiaj list, w którym pisze, że niebezpieczeństwo już minęło.
— O, dzięki Bogu, — wyszeptała pani Blythe.
Bolcio spojrzał na nią z ciekawością.
— Tak samo ojciec zawołał, gdy mama powiedziała mu o liście. Ale jak wczoraj ja powiedziałem te słowa, gdy się przekonałem, że pies pana Meada nie wyrządził żadnej krzywdy memu kociakowi, ojciec spojrzał na mnie groźnie i zabronił mi wypowiadać te słowa, jeżeli chodzi o kociaka. Nie mogę zrozumieć dlaczego, pani Blythe. Czułem szaloną wdzięczność, a to na pewno Bóg uratował mego Mruczka, bo pies Meadów w innym wypadku rozerwałby go na kawałki. Więc właściwie powinienem chyba Bogu za to podziękować. Możliwie, — dodał Bolcio w zamyśleniu, — że wypowiedziałem te słowa za głośno, ale byłem strasznie zadowolony, jak się przekonałem, że Mruczek jest zupełnie zdrowy. Chciało mi się poprostu krzyczeć z radości, pani Blythe. Gdybym wypowiedział te słowa szeptem, jak pani i ojciec, to wszystko byłoby w