Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak, musisz iść. Dawniej nie rozumiałam tego, teraz rozumiem.
— Jesteś dzielna, Zuzanno, — rzekł Shirley. Spokój jej przyniósł mu ulgę, lękał się trochę jakiejś płaczliwej sceny. Wyszedł z kuchni, gwiżdżąc wesoło, lecz wpół godziny potem do kuchni weszła pani Blythe, Zuzanna siedziała jeszcze na tem samem miejscu, a nieumyte naczynia stały dokoła niej.
— Pani doktorowo, — rzekła. — Widocznie jestem już bardzo stara. Jim i Władek należeli do pani, Shirley jest mój. Nie mogę pozbyć się myśli, że mój chłopak będzie latał w powietrzu, że maszyna spadnie na ziemię, że Shirley się zabije, ten mały Shirley, którego piastowałam i kołysałam, gdy był niemowlęciem.
— Zuzanno... daj spokój — zawołała Ania.
— O, pani doktorowo, proszę mi wybaczyć. Nie powinnam była wypowiadać na głos swoich myśli. Chwilami zapominam, że postanowiłam być bohaterką. To.. to mnie trochę wyprowadziło z równowagi. Ale więcej już się nie zapomnę. Jeżeli w kuchni przez kilka dni nie będzie takiego porządku, jak zwykle to chyba mi pani wybaczy. W każdym razie, — dodała biedna Zuzanna, siląc się na uśmiech, — w każdym razie lotnictwo jest czystem zajęciem. Shirley nie będzie się tak brudził i błocił, jak tamci w okopach, a dobrze, bo zawsze był takiem porządnem dzieckiem.
Tak więc Shirley poszedł, nie z taką radością, jak Jim, nie z takim płomieniem poświęcenia, jak Władek, lecz z zupełnym spokojem, jak ktoś, kto mu-