Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się ksiądz modlić, tylko pocichu, żeby mi nie przeszkadzać. Muszę się zastanowić nad listem mego wnuka, a miało mi już czasu pozostało“. Taką dzielną niewiastą była Almira Carson. Fred był oczkiem w jej głowie. Miała siedemdziesiąt pięć lat i ani jednego siwego włosa, jak mi opowiadano.
— Gdy mówisz o siwych włosach, przypomniało mi się, że dziś rano znalazłam na swej głowie pierwszy siwy włos, — rzekła pani Blythe.
— Ja już ten włos widziałam oddawna, pani doktorowo, tylko nic nie chciałam pani mówić. Pomyślałam sobie: „Biedaczka i tak ma dosyć przykrości“. Teraz, kiedy i pani go już zauważyła, muszę powiedzieć, że siwe włosy są rzeczą bardzo zaszczytną.
— Widocznie starzeję się, Gilbercie, — zaśmiała się pani Blythe. — Ludzie zaczynają mi mówić, że młodo wyglądam. Młodym kobietom nikt nie prawi podobnych komplementów. Ale nie martwię się mojemi siwemi włosami. Gilbercie, czy opowiadałam ci kiedyś, jak przed laty, na Zielonem Wzgórzu, ufarbowałam włosy? Nikt, oprócz mnie i Maryli nie wiedział o tem.
— To pewno z tej przyczyny ogoliłaś potem włosy do skóry?
— Tak. Kupiłam butelkę farby od pewnego niemieckiego żyda. Przypuszczałam, że po farbowaniu włosy będą czarne, tymczasem okazało się, że mi zupełnie zzieleniały. Nie było innej rady, tylko je ostrzyc.
— Przykre było wyjście z sytuacji, pani doktorowo. — współczująco zawołała Zuzanna. — Oczy-