Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie miała sposobności wytłumaczyć mu, że Fred Arnold nie odgrywał żadnej roli w jej życiu. Jej cudowne zamki na lodzie leżały teraz w gruzach.
Krzysztof podniósł się wreszcie. Zrozumiał, że Zuzanna będzie siedziała tak długo, jak on, a miał jeszcze trzy mile drogi do domu Marcina Westa za portem. Zastanawiał się, czy to nie Rilla specjalnie zaprosiła tu Zuzannę nie chcąc być sama potem, gdy wspomniał o Fredzie Arnoldzie. Rilla wstała także i w milczeniu przeszła z nim do końca werandy. Przystanęli tam na chwilę, Krzysztof na niższym stopniu. Stopień ten zarył się już prawie w ziemię i porośnięty był gęsto mchem. Dokoła nich roznosiła się upojna woń rozwiniętych już kwiatów. Krzyś spoglądał na Rillę, której włosy połyskiwały w świetle księżyca, a oczy błyszczały smutkiem. W tej jednej chwili upewnił się, że plotki o Fredzie Arnoldzie wyssane były z palca.
— Rillo, — rzekł namiętnym szeptem, — jesteś najsłodszem stworzeniem na świecie.
Rilla zarumieniła się i spojrzała na Zuzannę. Krzyś spojrzał także i przekonał się, że Zuzanna była odwrócona do nich plecami. Otoczył Rillę ramieniem i pocałował ją. Był to pierwszy raz, kiedy Rillę wogóle ktoś pocałował. Pomyślała, że może powinna się była oburzyć, ale nie uczyniła tego. Spojrzała na to prosto w oczy Krzysztofowi, a w spojrzeniu tem był namiętny pocałunek.
— Rillo ma Rillo, — rzekł Krzyś, — czy możesz mi obiecać, że nie pozwolisz nikomu pocałować się, dopóki ja nie wrócę?
— Tak, — odparła Rilla drżącym głosem.