Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rilla wyglądała naprawdę uroczo, gdy powitała Krzysia na oświetlonej księżycem obszernej werandzie. Ręka, którą mu podała była zimna, a ona sama tak się obawiała, że będzie seplenić, iż przywitała go prawie w milczeniu. Jak wspaniale wyglądał Krzysztof w mundurze porucznika! Dodawał mu ten mundur powagi i Rilla spoglądała nań prawie z przerażeniem. Czyż nie było absurdem przypuszczać, że ten przystojny młody oficer ma coś specjalnego do powiedzenia małej Rilli Blythe z Glen St. Mary? Może wogóle go nie zrozumiała, może poprostu nie chciał, aby mu się przyglądano i mówiono, jak zwykle o wojnie. Tak, na pewno to miał na myśli, a ona, mały głuptasek, wyimaginowała sobie, że pragnie tylko z nią się widzieć. Gotów jeszcze posądzić, że specjalnie wysyłała wszystkich z domu, aby być z nim sam na sam i gotów wyśmiewać się z niej potem.
— Lepiej się złożyło, niż przypuszczałem, — rzekł siadając na fotelu i spoglądając na nią z wyraźnym zachwytem. — Byłem pewny, że ktoś będzie sterczał przy nas, a właściwie chciałem tylko ciebie zobaczyć, Rillo ma Rillo.
W wyobraźni Rilli zamki na lodzie stały się wyrazistsze. Sytuacja nie ulegała już najmniejszej wątpliwości.
— Niema nas przecież znowu w domu tak dużo, jak dawniej, — zauważyła miękko.
— Tak, to prawda, — przyznał Krzyś. — Jim, Władek i dziewczęta wyjechały. Stanowi to wielką lukę, nieprawdaż? Ale, — pochylił się naprzód i pogładził dłonią czarną czuprynę, — czyż Fred