Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Podeszła do nich Zuzanna z głową owiniętą szalem i rękami pełnemi ogrodowych chwastów. Doc dzikim wzrokiem obserwował jej kroki z poza krzewów puszczających pąki.
— Niebo jest błękitne, — rzekła, — lecz to kocisko znowu przez cały dzień jest Mr. Hydem i prawdopodobnie w nocy będzie padał deszcz, bo reumatyzm okropnie mi dokucza.
— Może będzie padał, ale nie myśl o swoim reumatyzmie Zuzanno, myśl raczej o fiołkach, — zawołał Władek wesoło, nawet jakoś za wesoło, jak pomyślała Rilla.
Zuzanna spojrzała nań z dziwną niechęcią.
— Naprawdę, Władziu nie wiem, co chcesz powiedzieć, każąc mi myśleć o fiołkach, — rzekła chłodno. — A reumatyzm nie jest rzeczą, z której się można śmiać, jak sam zresztą przekonasz się kiedyś, gdy będziesz starszy. Nie należę do tych ludzi, którzy wmawiają sobie choroby, szczególnie teraz, kiedy wiadomości z wojny przychodzą coraz straszniejsze. Reumatyzm jest rzeczą nieprzyjemną, ale jednocześnie jest niczem w porównaniu z trującemi gazami Hunnów.
— Och, mój Boże, na pewno! — zawołał Władek, odwrócił się i poszedł w stronę domu.
Zuzanna pokiwała głową. Nie lubiła u Władka takiego zachowania.
— Mam nadzieję, że swej matce nie będzie bredził o takich rzeczach, — pomyślała, odchodząc wolnym krokiem.
Rilla stała wśród rozkwitających narcyzów ze łzami w oczach. Cały wieczór miała zepsuty. Nie-