Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gła ze stacji powiewając gazetą, opatrzoną wielkim radosnym tytułem. Zuzanna pośpieszyła, aby drżącemi rękami wywiesić przed domem flagę. Doktór padł na krzesło szepcząc:
— Dzięki Bogu!
Pani Blythe śmiała się i płakała naprzemian.
— Bóg wyciągnął dłoń i dotknął nią barbarzyńców, — rzekł pan Meredith tego wieczoru.
Rilla śpiewała na górze układając dziecko do łóżeczka. Paryż był uratowany, wojna miała się skończyć, Niemcy przegrali, teraz już na pewno będzie koniec. Jim i Jurek wrócą. Czarne chmury przeszły bokiem.
— Żebyś mi się nie ważył mieć dzisiaj w nocy boleści, — mówiła Rilla do dziecka. — Jak mi będziesz wrzeszczeć, to cię wpakuję w twoją niebieską wazę i odeślę do Hopetown pierwszym pociągiem. Masz teraz jakieś ładne oczy i nie jesteś już taki czerwony, jak byłeś. Ale włosów jeszcze nie masz i ręce masz dziwnie pomarszczone. Strasznie takich rąk nie lubię. Mam nadzieję, że twoja biedna matka wie o tem, iż leżysz teraz w miękkim koszyczku z butelką mleka i nie jesteś pod opieką tej starej wiedźmy Conover. Mam również nadzieję, że nie wie o tem, iż owego pierwszego ranka utonąłbyś w wanience, gdyby nie Zuzanna. Poprostu wyślizgnąłeś mi się z rąk. Dlaczego byłeś taki śliski? Nie, nie lubię cię i nigdy się chyba do ciebie nie przywiążę. Zastraszająco tyjesz i wkrótce staniesz się prawdziwie wytuczonem dzieckiem. Nie chcę, żeby ludzie mówili: „Jakiż to tłuścioch z tego maleństwa