Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tam coś jest — rzekła Flora.
— Pójdę zobaczyć — zadecydował rezolutnie Jurek.
— Och, nie rób tego — prosiła Una, chwytając go za ramię.
— Pójdę.
— Wobec tego wszyscy pójdziemy — zawyrokowała Flora.
Cała czwórka poczęła się wspinać po pochyłej drabinie. Jerry i Flora nieustraszenie, Una blada z przerażenia, a Karol zamyślony o czemś innem, prawdopodobnie o jakimś świeżo odkrytym gatunku owadów. Ostatnio marzył o tem, aby kiedykolwiek w życiu mógł ujrzeć w biały dzień nietoperza.
Gdy stanęli już na najwyższym szczeblu drabiny, przekonali się, skąd pochodziło to chrapanie i stali tak przez chwilę w oniemieniu.
Na samym szczycie stogu siana leżała zwinięta w kłębek dziewczynka. Sprawiała wrażenie, jakby przed chwilą zbudziła się z głębokiego uśpienia. Na widok dzieci wstała, nieco zażenowana, jak się zdawało. W świetle wnikającem tu przez małe wybite okienko ujrzały śmiertelnie bladą jej twarzyczkę. Jasne włosy splecione miała w długie dwa warkocze, a dziwne jej oczy, o których dzieci z plebanji pomyślały odrazu, że są „białe“, utkwiła w tej chwili z dziwnem politowaniem w twarzyczkach czworga intruzów. Oczy te były istotnie tak bladoniebieskie, że sprawiały wrażenie białych i stanowiły szalony kontrast z czarnemi prawie brwiami i rzęsami. Dziewczynka była boso i z gołą gło-