Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiedzieliśmy jej ani słowem. Ale gdy wracała z sklepu, chłopcy namówili mnie, żebym jej wrzucił tego wielkiego węgorza do koszyka. Myślałem, że węgorz i tak nie żyje, więc nie wyrządzi jej żadnej krzywdy. Węgorz jednak ożył na wzgórzu i zdaleka usłyszeliśmy głośny krzyk, a potem zobaczyliśmy, że pani Carr wyskakuje z powozu. Strasznie mi było przykro. To wszystko, tatusiu.
Sprawa ta nie przedstawiała się znowu tak źle, jak sobie pan Meredith wyobrażał. W każdym razie należało jakoś postąpić.
— Karolu, ja cię muszę ukarać, — rzekł po chwili ze smutkiem.
— Wiem, ojcze.
— Muszę cię wybić.
Karol zadrżał. Nigdy jeszcze dotychczas ojciec go nie bił, ale spojrzawszy na smutną twarz pastora, zawołał wesoło:
— Dobrze, tatusiu.
Pan Meredith nie zrozumiał tej wesołości chłopaka, kazał mu przyjść do gabinetu po kolacji a gdy Karol zniknął za drzwiami, pastor z głośnym jękiem padł na fotel. Cierpiał tego wieczoru więcej, niż Karol. Biedak nie wiedział nawet, jak się zabrać do ukarania syna.
Karol tymczasem opowiedział o wszystkiem Florze i Unie, które przed chwilą wróciły do domu. Były przerażone tem, że ojciec, który ich nigdy nie karał, zamierzał teraz zbić Karolka. Zgodnie jednak przyznały, że miał słuszność.
— Sam wiesz, że to było straszne, — westchnę-