Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wieczoru pan Meredith wezwany został do wsi rybackiej, do jednego z umierających mieszkańców. Na pewno wróci dopiero po północy. Karol musi znieść swą karę w zupełnej samotności.
Drogą obok cmentarza szedł ktoś z przyćmioną latarnią. Jasna smuga światła padła na aleję cmentarną i cienie pomników zdawały się pochylać to w jedną, to w drugą stronę. Potem znowu wszędzie zapanowała ciemność. Co chwilę gasło jakieś światło w pobliskich domkach Glen. Noc była ciemna, niebo zachmurzone i zerwał się nagle silny wicher. Zdaleka na horyzoncie majaczył blask świateł elektrycznych z Charlottetown. Wiatr szumiał coraz głośniej w gałęziach starych drzew. Najwyższy ze wszystkich pomników był pomnik Aleksandra Davisa, otoczony niejako rozłożystemi konarami rosnącej wpobliżu wierzby. W pewnej chwili zdawało się Karolkowi, że pomnik się nagle poruszył. U
Karolek skurczył się na swej płycie kamiennej i nogi podwinął pod siebie. Było mu dosyć twardo i niewygodnie. Zdawało mu się, że nogami i rękami dotyka zwłok nieboszczyka Pollocka i odczuwa zimno uścisku zmarłego. Tak kiedyś powiedziała Mary Vance, gdy wszyscy siedzieli na tej płycie. Teraz słowa jej przyszły nagle na myśl Karolowi. Nie wierzył w to coprawda, jak zresztą nie wierzył również w ducha Henryka Warrena. Co do nieboszczyka Pollocka, to umarł on przecież sześćdziesiąt lat temu i na pewno nic go nie obchodziło, kto siedział teraz na jego grobie. Ale przykro jest jakoś czuwać, gdy cały świat wokoło tonie w uśpie-