Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się tak, że akurat owego nieszczęsnego dnia przyszedł na plebanję w odwiedziny pan Baker z za przystani i Flora musiała mu drzwi otworzyć. Na powitanie nie rzekła ani słowa, tylko w milczeniu udała się do gabinetu ojca i wezwała go do salonu. Pan Baker czul się nieco urażony, a po powrocie do domu opowiedział żonie, że najstarsza córka pana Mereditha jest bardzo wstydliwem i dzikiem stworzeniem i przytem nie posiada ani odrobiny wychowania. Cała ta historja nie miała dalszych skutków, a co najważniejsza nie wyrządziła nikomu żadnej krzywdy.
— Mam wrażenie, że wreszcie ludzie przekonają się o naszem dobrem sprawowaniu, — wzdychała z ulgą Flora. — To nie jest jednak takie trudne, z chwilą, gdy człowiek się o to stara.
Obydwie z Uną siedziały na płycie nagrobnej Eljasza Pollocka. Był chłodny, wilgotny dzień wiosenny i o pójściu dziewczynek do Doliny Tęczy nie mogło być mowy, aczkolwiek chłopcy z plebanji i chłopcy ze Złotego Brzegu łowili w dolinie ryby. Deszcz ustal, lecz wschodni wiatr dął ciągle od strony morza, przenikając chłodem aż od kości. Mimo wczesnej zapowiedzi, wiosna rozpocząć się miała późno, gdzie niegdzie leżał jeszcze śnieg i grube pokłady lodu spotykało się jeszcze w północnej części cmentarza. Lida Marsh, która przyniosła śledzie na plebanję, drżąc z zimna, wsunęła się przez uchyloną bramę. Pochodziła ona z rodziny rybackiej, zamieszkałej w porcie, a ojciec jej już od trzydziestu lat corocznie przysyłał pierwszy połów śledzi pastorowi. Był nieuleczalnym pijakiem i nie