Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cały sęk w tem, że cały dzień prawie siedzicie na cmentarzu. Nic by nie szkodziło, gdybyście siedzieli spokojnie i rozmawiali, jak teraz naprzykład. Nie wiem, co z tego wszystkiego będzie, ale dowiedziałam się, że Elder Warren ma zamiar pomówić z waszym ojcem o tem. Diakon Hazard jest jego kuzynem.
— Lepiej żeby tem ojcu głowy nie zawracali, — szepnęła Una.
— Widzisz, wszyscy twierdzą, że ojciec powinien wam zwrócić uwagę. Ja także go nie rozumiem. W mojem pojęciu jest to duży dzieciak i sam jeszcze potrzebowałby czyjejś opieki. Już dawno powinien pomyśleć o tem, co mu teraz dopiero na myśl wpadło, jeżeli to wszystko oczywiście jest prawdę.
— O czem mówisz? — zapytała Flora.
— Jakto, nic nie wiecie? — zdziwiła się Mary.
— Nie. O czem mówisz?
— Same niewiniątka, daję słowo. Przecież wszyscy już o tem wiedzę. Wasz ojciec odwiedza często Rozalję West. Podobno ma zostać ona waszą macochą.
— Ja nie wierzę, — zawołała Una, czerwieniejąc nagle.
— Ja także nie wierzę. Powtarzam tylko to, co ludzie mówią. Ale to by było wcale niezłe. Rozalja West dałaby wam lekcję, chociaż ma taką słodką twarz i uśmiecha się tak przyjemnie. Wszystkie macochy są takie, póki nie wlezę do domu. Ale wam bezwarunkowo ktoś jest potrzebny, żeby was wychowywał. Unieszczęśliwiacie własnego ojca. Często