Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Drew nikt na tem nie przyłapał. A co do modlitwy, to ty podobno w zeszłym tygodniu podczas modlitwy zrobiłeś jakiś okropny skandal. Już wszyscy o tem mówią.
— Dlaczego? Blythe‘owie tak samo byli w to zamieszani, jak i my, — zawołała Flora z godnością. — Przedewszystkiem pomysł dala nam Nan Blythe, a Władek wziął pierwszą nagrodę.
— W każdym razie wy ponosicie za to odpowiedzialność. Nie zwróciłoby to niczyjej uwagi, gdybyście nie urządzili tego na cmentarzu.
— Uważam, że cmentarz jest najbardziej odpowiedniem miejscem do odprawiania modlitwy, — odparł Jerry.
— Diakon Hazard przejeżdżał właśnie obok cmentarza, gdyście się modlili, — ciągnęła dalej Mary — i widział was wszystkich z rękami skrzyżowanemi na brzuchach. Jęczeliście podobno przy każdem zdaniu. Był pewny, że kpicie z niego.
— Wcale się nie mylił, — oznajmił Jerry bezczelnie. — Tylko, niestety, wcale go nie widziałem. Był to poprostu zwykły przypadek. Ja tam nie modliłem się poważnie, bo wiedziałem, że i tak nie dostanę nagrody. Robiłem jak najbardziej śmieszne miny. Władek Blythe zato potrafi się modlić prawdziwie, nawet ojcu dotrzymałby placu.
— Z nas wszystkich tylko Una lubi się szczerze modlić, — zauważyła Flora w zamyśleniu.
— Jeżeli ludzie gorszą się naszą modlitwą, to więcej tego nie powtórzymy, — westchnęła Una.
— Głuptasy! Możecie się modlić, ile się wam podoba, tylko nie na cmentarzu i nie róbcie z tego