Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nych klonów przeświecały jasne okna Złotego Brzegu, jakby zapraszając gościnnie przechodniów do domu, w którym panowała miłość, radość życia i pełnia zrozumienia tych wszystkich, którzy cierpieli. Pan Meredith lubił przepędzać zimowe wieczory na pogawędce z doktorem przy płonącym kominku, lecz dzisiaj jakoś nie patrzył w tę stronę. Od strony zachodu z wysokiego pagórka spoglądało ku niebu również pewne światełko, które go w tej chwili bardziej pociągało. Pan Meredith szedł w odwiedziny do Rozalji West i zamierzał jej wyznać to, co w sercu jego rozkwitło bujnie po dłuższych rozmyślaniach, właśnie tego wieczora, kiedy Flora wyraziła swą sympatję dla nowej przyjaciółki.
Zdał sobie wówczas sprawę, że Rozalja nie była mu obojętna. Nie było to takie same uczucie, jakie żywił dla Cecylji. Prawdziwa miłość zagasła w jego sercu na zawsze i nigdy już wrócić nie miała. Rozalja jednak była miła, posiadała dużo uroku i stała mu się nagle bardzo droga. Potrafiła być nieocenionym towarzyszem. Przy jej boku pan Meredith czuł się zupełnie szczęśliwy, orjentował się przytem, że byłaby dlań najbardziej odpowiednią żoną i najczulszą matką dla jego dzieci.
Rozalja West stanęła na drodze jego życia owego jesiennego wieczoru, kiedy najmniej myślał o ożenku. Byli sobie zupełnie obcy, a jednak po godzinnej rozmowie uścisnęli sobie dłonie, jak serdeczni przyjaciele. Znał ją teraz lepiej od innych kobiet, które spotykał często i widywał oddawna.
Gdy szedł tak zasypaną śniegiem ścieżką, przemknęły tuż przed nim małe saneczki i trzy pary