Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Perry. Musiał to być strasznie zabawny widok.
Obydwie wybuchnęły głośnym śmiechem, lecz Flora zaraz głęboko westchnęła.
— Mimo wszystko, Adam nie żyje, a ja już nigdy żadnego stworzenia nie pokocham.
— Nie mów tak. Życie nie miałoby dla nas wartości, gdybyśmy nie potrafili kochać. Im mocniej kochamy, tem życie nasze jest bogatsze, nawet jeżeli darzymy uczuciem małego, nierozumnego koguta. Chciałabyś mieć kanarka, Floro? Jeżeli chcesz, to ci podaruję. Mamy aż dwa w domu.
— O, bardzobym chciała, — zawołała Flora. — Ogromnie lubię ptaki. Tylko, czy nie zjadłby go kot ciotki Marty? Tak przykro patrzeć, jak ktoś zjada ukochane stworzenie. Po raz drugi jużbym tego nie przeżyła.
— Jeżeli powiesisz klatkę zdaleka od ściany, to kot się do niej nie dostanie. Nauczę cię, jak masz opiekować się kanarkiem i następnym razem przyniosę ci go na Złoty Brzeg.
W tej samej chwili panna Rozalja pomyślała w duchu:
— Nowe plotki będą krążyły po Glen, ale nic mnie to nie obchodzi. Muszę uspokoić to małe zranione serduszko.
Flora istotnie była już teraz spokojniejsza. Współczucie i zrozumienie ukoiło jej ból. Obydwie z panną Rozalją siedziały na przewróconym pniu drzewa, spoglądając na białą dolinę, aż wreszcie pierwsza gwiazda zabłysła na niebie ponad kępką klonów. Flora opowiedziała Rozalji wszystko o sobie, opowiedziała o swych nadziejach, radościach