Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

usadowić się w kącie z książką, nagle gość wszedł do gabinetu, stanął przed ogniem i począł wyrażać swe niezadowolenie.
— Książki twego ojca są trochę za poważne dla ciebie, moja mała dziewczynko, — rzekł z naganą.
Flora zaszyła się jeszcze głębiej w kąt fotela i nie odpowiedziała ani słowem. Z takim kimś nie miała zamiaru rozmawiać.
— Powinnaś je tylko trzymać w porządku, — ciągnął dalej pan Perry, bawiąc się piękną dewizką od zegarka i uśmiechając się ojcowsko do Flory. — Jesteś już dość duża, aby podołać tym obowiązkom. Moja córeczka ma dopiero dziesięć lat, a jest już świetną gospodynią i w wielu wypadkach wyręcza swą matkę. Miłe z niej dziecko. Chciałbym, żebyś ją poznała. Mogłaby ci pomóc pod wielu względami. Oczywiście, ty masz to na swe usprawiedliwienie, że pozbawiona jesteś opieki matczynej. Smutny los, bardzo smutny. Kilkakrotnie mówiłem o tem z twoim ojcem i wskazywałem mu jego obowiązki, lecz zazwyczaj bez rezultatu. Uważam, że powinien się zbudzić do rzeczywistości, żeby potem nie było za późno. Tymczasem tyś powinna starać się zająć miejsce swej nieboszczki matki. Powinnaś usiłować wywrzeć wpływ na swych braci i małą siostrzyczkę, powinnaś być dla nich troskliwą matką. Lękam się, że nigdy ci to na myśl nie przychodzi. Moje drogie dziecko — pozwól otworzyć sobie na to oczy.
Monotonny głos pana Perry stawał się coraz mocniejszy. Był w swoim żywiole. Nic nie sprawia-