Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

głośnym śmiechem. Uderzając ręką w kolano, zawołał:
— Ale masz temperament, mała! Lubię takie żywe istoty. Siadaj tu!
— Ani mi się śni! — oczy Flory zabłysły jeszcze jaśniej. Myślała, że ten stary zaczyna sobie z niej kpić. Wszystko zniesie, ale kpin nienawidzi. — W pańskim domu nie usiądę. Wracam do mego domu. Ale zadowolona jestem, że przyszłam i powiedziałam wszystko, co myślę o panu.
— Ja także jestem zadowolony, — uśmiechnął się Norman. — Jesteś miła i dzielna. Taka różyczka na plebanji! Siadaj. Gdybyś tak odrazu wyglądała, maleńka! Więc napiszesz moje imię na portrecie djabła, prawda? Ależ on jest czarny, a ja jestem rudy, to jakoś nie pasuje! I masz nadzieję, że pójdę do piekła? Siadaj, siadaj, pogadamy chwilkę.
— Nie, dziękuję panu, — odparła Flora obojętnie.
— O, musisz usiąść. Chodź tu bliżej, ja cię przepraszam. Byłem warjat i bardzo mi przykro. Wybacz i zapomnij. Podaj rękę, mała. Nie chcesz, ale musisz! Słuchaj, jeżeli podasz mi dłoń i usiądziesz przy stole, obowiązuję się płacić pensję i obowiązuję się chodzić do kościoła każdej pierwszej niedzieli w miesiącu. Obowiązuję się przytem zamknąć gębę Kitty Alec, a to tylko jest w mojej mocy. Robimy interes, mała?
Interes był interesem. Flora nie zdążyła się zorjentować, jak podała dłoń staremu „durniowi“ i usiadła tuż przy nim za stołem. Gniew jej prze-