Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sto przechodzę tędy, ale nigdy nie zwracam na niego uwagi. Uważaj!
Flora przechodziła właśnie obok Dana z wysoko podniesioną głową. Dan odwrócił się, spojrzał na nią i zawołał piskliwym głosem:
— Przejedz się na prosięciu! Maluś, maluś!
Flora szła dalej, starając się nie zwracać na to uwagi, lecz usta jej drżały oburzeniem. Wiedziała, że nie potrafi odciąć się Danowi Rcese tego rodzaju epitetami. Wołałaby, aby w tej chwili zamiast Władzia był przy niej Jim Blythe. Gdyby Dan Reese ośmielił się mówić do niej w ten sposób w obecności Jima, Jim nie darowałby mu tego. Po Władziu nie mogła się niczego spodziewać, ani też nie mogła mieć do niego o to pretensji. Wiedziała, że Władzio niezdolny był do obrony przed innymi chłopcami. Tak samo nie zdobyłby się na to Karolek Clow zprzeciwka. Ale Karolkiem pogardzała wówczas, gdy Władzio nie wzbudzał w niej pogardy. Był człowiekiem z innego świata i nie interesował się tem, co go wokół otaczało. Trudno mieć pretensję do anioła, a Władzio Blythe był właśnie dla Flory uosobieniem niebiańskiego zesłannika. Wołałaby jednak mieć teraz przy sobie Jima, albo Jurka, bo ci na pewno daliby nauczkę Danowi.
Władzio nie był już teraz blady. Na policzki wystąpił mu rumieniec, a w pięknych oczach zabłysnął płomień gniewu. Rozumiał, że powinien był bronić Florę. Jim na pewno by to uczynił i wtłoczyłby do gardła te brzydkie słowa Danowi. Rysio Warren obrzuciłby Dana jeszcze gorszemi prze-