Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go gabinetu i sięgnął po gruby oprawny tom, aby się przekonać, kto miał rację — on, czy Helena? Zagłębiony w czytaniu, przesiedział do świtu, pochłonięty nowemi dogmatami, zapomniawszy zupełnie o całym świecie, o parafji i o własnej rodzinie. Czytał dniami i nocami i nie pamiętałby na pewno nawet o jedzeniu, gdyby nie Una, która za każdym razem siłą wyciągała go do jadalni. Nic dziwnego, że o Rozalji i Helenie nie pomyślał ani przez chwilę. Stara pani Marshall, mieszkająca za przystanią, zachorowała nagle i przysłała po niego, lecz list jej leżał nieotwarty na biurku pastora, pokryty już grubą warstwą kurzu. Pani Marshall wyzdrowiała, lecz opieszałości nigdy nie wybaczyła pastorowi. Jakaś młoda para zgłosiła się na plebanję z prośbą, aby pastor odprawił ceremonję ślubną. Pan Meredith wyszedł do zakrystji z potarganą czupryną, w nocnych pantoflach i szlafroku. Przez roztargnienie począł uroczyście odczytywać modlitwę pogrzebową i dopiero gdy dobrnął do słów „Popiół do popiołu, proch do prochu“, zorjentował się, że coś było nie w porządku.
— Boże święty, — szepnął do siebie, — jakie to dziwne, jakie dziwne...
Panna młoda, osoba bardzo nerwowa, poczęła rzewnie płakać. Pan młody, człowiek pozbawiony nerwów, uśmiechnął się tylko ironicznie.
— Ksiądz zamiast nam dawać ślub, pragnie nas żywcem pogrzebać, — zauważył.
— Bardzo przepraszam, — rzekł pan Meredith, jakby się nic ważnego nie stało. Przeprowadził do końca ceremonję ślubną i wyszedł z za-