Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czynu. Coś go prze naprzód. Musi na świecie rozniecić pożar.
— Jeżeli pani myśli o wszczęciu wielkiej wojny, to przyznam, że ja tego nie przewiduję, — zauważył pan Meredith. — W naszych czasach trudno byłoby coś podobnego rozniecić.
— Daj Boże, żeby pan miał słuszność, — uśmiechnęła się Helena. — Nigdy nie wiadomo, co tli w duszy pojedyńczej jednostki, a cóż dopiero w duszy drzemiącego narodu. Będziemy żyli, to sami się przekonamy, panie Meredith. Niestety, temu nikt nie będzie mógł zapobiec.
Pan Meredith nie mógł znaleźć na to odpowiedzi i rozwinęła się mimowolna dyskusja o militaryzmie Niemiec, która trwała jeszcze dość długo po powrocie Rozalji ze znalezioną książką. Rozalja nie wtrącała się do rozmowy, siedząc tuż obok Heleny i głaszcząc wielkiego czarnego kota. Roztrząsając tak ważkie zagadnienia państw europejskich z Heleną, John Meredith częściej spoglądał na Rozalję, niż na jej siostrę, co nie uszło, uwagi spostrzegawczej Heleny. Gdy wreszcie Rozalja odprowadziła gościa do drzwi i wróciła do salonu, siostra spojrzała na nią z figlarnym uśmiechem.
— Rozaljo West, ten człowiek zaczyna cię wyraźnie adorować.
Rozalja zadrżała. Słowa Heleny były dla niej jak jasny płomień rozświetlający mroki. Dopiero teraz odczuła całe piękno minionego wieczoru. Postanowiła jednak nie okazać tego Helenie.
— Bredzisz, — rzekła ze śmiechem. — Ty w każdym mężczyźnie widzisz mego adoratora.