Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie spędzisz czasu dobrze, — rzekła Filipa pogardliwie. — Ze dwie trzy wieczorynki, podczas których wszystkie stare plotkarki będą cię w oczy i za oczyma obgadywały. Umrzesz z samotności, dziecko.
— W Avonlea! — zawołała Ania ubawiona.
— Gdybyś pojechała ze mną, spędziłabyś czas doskonale. Bolingbroke oszalałoby na twoim punkcie, Królowo Anno — twoje włosy i twoja uroda i wszystko inne! Jesteś taka inna. Osiągnęłabyś niebywałe powodzenie! — a ja kąpałabym się w odbitym blasku twego słońca — „nie róża, ale blisko róży“. Zabierzże się ze mną, Aniu.
— Twój obraz triumfu towarzyskiego jest pociągający, Filo, ale ja ci odmaluję inny, który go zaćmi. Jadę do domu, do starego folwarku wiejskiego, niegdyś zielonego, teraz nieco już wypłowiałego, i znajdującego się między owocowemi sadami. Nadole płynie strumień, a wgórze stoi las świerkowy, gdzie słychać, jak wiatr i deszcz grają na harfach. Obok znajduje się staw, który teraz będzie szary i ścięty. W domu będą dwie starsze panie, jedna wysmukła i chuda, druga niska i tęga, oraz dwoje bliźniąt, jedno skończony wzór, drugie to, co pani Linde nazywa „świętą zgrozą“. Jest tam też mała facjatka, gdzie gęstą pajęczyną wiszą dawne marzenia, i wielkie, wspaniałe puchowe łóżko, które po materacu pensjonatowym wyda mi się niemal szczytem przepychu. Jak ci się podoba mój obraz, Filo?
— Wydaje mi się bardzo nudny, — rzekła Fila ze skrzywieniem.
— O, ale opuściłam to, co najistotniejsze. Będzie tam miłość, Filo, wierna, czuła miłość, jakiej się nigdzie na świecie nie znajdzie — miłość, która czeka na mnie. To czyni obraz mój arcydziełem, prawda? Nawet jeśli barwy nie są tak bardzo lśniące.