Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niośle, spoglądając z rozmyślnem lekceważeniem na „niedojrzałych młodzików“ na schodach. Gilberta i Karola nie było widać.
— Nigdybym nie przypuszczała, że nadejdzie dzień, gdy będę rada ujrzeć jakiegoś Slona, — rzekła Prascilla, kiedy przechodziły przez dziedziniec. — Ale w tej chwili z zachwytem powitałabym wybałuszone oczy Karola. Byłyby to przynajmniej znajome oczy.
— O, — westchnęła Ania, — nie potrafię opisać, jak się czułam, gdym stała w kolejce, oczekując zarejestrowania — tak niepozorna, jak najmniejsza kropla w największem naczyniu. Dość już przykrem jest czuć się tak niepozorną, ale nie do zniesienia jest piastować przekonanie, że nigdy się nie będzie, nigdy nie zdoła się być czemś innem, jak istotą niepozorną, i dlatego właśnie czułam się tak, jakbym była niedostrzegalna gołem okiem, jakby ktoś z tych starszych studentów mógł na mnie nastąpić. Czułam, że zstąpiłabym do grobu nieopłakana, nieuczczona i niepożegnana śpiewem.
— Zaczekaj do następnego roku, — pocieszyła ją Priscilla, — a będziesz wyglądała tak samo znudzona i wyniosła, jak który z tych starszych studentów. Bezwątpienia jest rzeczą dość przykrą czuć się niepozorną, ale zdaje mi się, że lepsze to jeszcze, niż czuć się tak wielką i niezdarną, jak ja się czuję, jakbym sterczała nad całym Redmondem. Tak się właśnie czułam — zdaje się dlatego, że jestem o dwa cale wyższa od najwyższego z tego tłumu. Ja się nie bałam, że mnie jakiś starszy student zdepcze, bałam się raczej, że mnie kto weźmie za słonia, albo za wyrośnięty okaz wykarmionego kartoflami wyspiarza.
— Zdaje się, że najgorszem jest, iż nie możemy wielkiemu Redmondowi wybaczyć, że nie jest małem Seminarjum, — rzekła Ania. — Gdyśmy opuściły Seminarjum,