Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znałyśmy każdego i zajmowałyśmy określone stanowisko. Mam wrażenie, iż spodziewałyśmy się nieświadomie podjąć życie w Redmondzie w tem miejscu, gdzieśmy je w Seminarjum przerwały, a teraz czujemy się, jakby się nam ziemia wymykała z pod stóp. Cieszę się, że pani Linde ani pani Eliza Wright nie wiedzą ani nigdy wiedzieć nie będą, jaki jest obecnie stan mojej duszy. Powiedziałyby oczywiście z egzaltacją: „Odrazu ci to mówiłam“, i byłyby przekonane, że jest to początek końca, a tymczasem jest to właśnie koniec początku.
— Racja. To do ciebie podobne. Niedługo się tu zaaklimatyzujemy i wszystko będzie dobrze. Aniu, czy zauważyłaś tę dziewczynę, która całe rano stała sama tam koło drzwi garderoby? Tę ładną, z piwnemi oczyma i kształtnemi ustami?
— Owszem. Widziałam ją. Zwróciłam na nią szczególną uwagę gdyż była to jedyna istota, która wyglądała tak samo samotna i bez przyjaciół, jak ja się czułam. Ja miałam przynajmniej ciebie, ona zaś nikogo.
— Zauważyłam kilka razy, że wykonywała nieznaczny ruch, jakby chciała się do nas zbliżyć, ale nie uczyniła tego: widocznie jest zbyt lękliwa. Chciałam, aby podeszła. Gdybym się tak bardzo nie czuła słoniem, zbliżyłabym się do niej. Ale nie mogłam się przedostać przez tę wielką halę z wyjącemi tłumami chłopców na schodach. Była to najładniejsza nowicjuszka, jaką dzisiaj widziałam, ale prawdopodobnie i piękność zawodzi pierwszego dnia w Redmondzie, — zakończyła Priscilla.
— Chciałabym po śniadaniu przespacerować się na cmentarz św. Jana, — rzekła Ania. — Nie uważam coprawda, aby Stary Cmentarz był właściwem miejscem, gdzie się odzyskuje humor, ale zdaje mi się, że tylko tam znaleźć można drzewa, a drzewa muszę mieć. Usiądę na