Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miał ładny dom i trzymał fason. Był napewno lepszą partją. Wio, czarna kobyło!
— Więc dlaczego nie wyszła pani za niego? — zapytała Ania.
— Ano, widzi pani, nie kochał mnie, — odpowiedziała pani Skinner uroczyście.
Ania szeroko otworzyła oczy i spojrzała na panią Skinner. Ale na twarzy tej damy nie było ani śladu humoru. Widocznie pani Skinner nie widziała w swoim przypadku nic zabawnego.
— Był wdowcem od trzech lat, a siostra prowadziła mu gospodarstwo. Potem wyszła zamąż, a on potrzebował kogoś, ktoby się zajął jego domem. Warto się było zresztą zająć nim, niech mi pani wierzy. Ładny to dom. Wio, czarna kobyło! Co do Tomasza, to był ubogi, a jeśli nawet do domu jego nie kapało w pogodę, to jednak było to wszystko, co można było dobrego o tym domu powiedzieć, chociaż wygląda nieco malowniczo. Ale widzi pani, kochałam Tomasza, a na W. O. ani odrobinę mi nie zależało. Do tego wniosku doszłam sama. „Ameljo Crowe“, powiedziałam sobie — mój pierwszy mąż nazywał się Crowe — „możesz wyjść za bogatego, jeżeli chcesz, ale nie będziesz szczęśliwa. Na tym świecie ludzie nie mogą żyć razem bez odrobiny miłości. Lepiej zrobisz, jeżeli weźmiesz Tomasza, bo on ciebie kocha, a ty jego, i nikt inny nie da ci szczęścia“. Wio, czarna kobyło! Więc powiedziałam Tomaszowi, że go wezmę. Przez cały czas do ślubu nie ważyłam się przejeżdżać przez posiadłość W. O., z obawy, aby widok tego pięknego domu nie zachwiał mnie znowu w postanowieniu. Ale teraz wogóle o tem nie myślę. I czuję się zupełnie dobrze i szczęśliwie z Tomaszem. Wio, czarna kobyło!