Przejdź do zawartości

Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ania siedziała w silnem przygnębieniu. Nie mogła się zdobyć na pocieszające kłamstwa, wszystko, co mówiła Ruby było okropną prawdą. Musiała porzucić wszystko, na czem jej zależało! Skarby jej znajdowały się tylko na ziemi. Żyła tylko dla drobnych spraw życia — dla spraw przemijających, zapominając o wielkich sprawach, trwających w wieczność.
Ruby uniosła się na ramieniu i wzniosła piękne, błękitne oczy ku opromienionemu światłem księżyca niebu.
— Chcę żyć... — rzekła drżącym głosem, — chcę żyć jak inne dziewczęta, chcę... chcę wyjść zamąż, Aniu... i.... i mieć małe dzieci... Wiesz przecież, Aniu, jak kochałam zawsze dzieci. Nikomu prócz ciebie nie mogłam tego powiedzieć. Wiem, że mnie rozumiesz... A poza tem — biedny Herbert. On mnie kocha i ja jego także kocham, Aniu. Inni byli dla mnie niczem, ale on... gdybym mogła żyć, byłabym jego żoną i czułabym się tak szczęśliwa! O, Aniu, jakie to straszne!
Ruby opadła zpowrotem na poduszkę i załkała konwulsyjnie. Ania ze współczuciem ujęła jej rękę, co bardziej może pomogło Ruby, niżby to uczyniły urywane słowa, gdyż natychmiast uspokoiła się nieco, a łkanie ustało.
— Jestem zadowolona, że ci to powiedziałam, Aniu, — szepnęła Ruby, — pomogło mi to, że się wypowiedziałam. Przez całe lato nosiłam się z tym zamiarem — ilekroć przychodziłaś, chciałam z tobą o tem mówić — ale nie mogłam. Miałam wrażenie, że śmierć stałaby się nieodwołalna, gdybym mówiła z kimś o tem, że muszę umrzeć, albo gdyby ktoś o tem napomknął. Nie chciałam tego mówić, ani myśleć nawet o tem. W dzień, gdy otaczali mię ludzie, nietrudno było nie myśleć o tem, ale w nocy, gdy nie mogłam spać, było to okropne, Aniu! Śmierć przycho-