Strona:Lucjan Szenwald - Utwory poetyckie.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Na przemian ta basuje, to śpiewa dyszkantem.
Telefoniczne słupy niby obeliski.
Nad luki strzech wzlatują smukłe ptaki anten.


∗             ∗

Warto się o to skrwawić i zatracić warto.
Przykazała żywa krew tych, co już nie wstaną,
W niepodległej strażnicy, nad ziemią schłostaną,
Przy boku praw i swobód trwać niezmienną wartą.
Pilnować, aby dobro, które zbir niemiecki
Zabrał, jak żołd zaległy zbrojnego pochodu,
Przeszło całe — do gwoździa i ostatniej niecki —
W ręce wydziedziczonych i skarbiec narodu.
Niechaj broń strajku, w tylu walkach wyostrzona.
Spoczywa w pochwie, ale nie rdzewieje nigdy,
Zawsze gotowa suche odrąbać ramiona
Temu, kto z dna pociągnie starą pałkę krzywdy.
Lśnijcie, trujące pszczoły kościuszkowskich rusznic!
Ty, szablo partyzancka, ze zgrzytem się obnaż!
Ktokolwiek zechce ludy zbratane poróżnić
I pchnąć Polskę do wojny nieprawej — ten zbrodniarz!
I ktokolwiek, niby strach ze zbożowych gąszczy,
Dźwignie się i bykowcem zza pleców śmignąwszy,
Pogoni chłopa w szary świat, na zmarnowanie,
Jak dziada — kuternogę w zetlałym łachmanie,
Ten pozna, jakim światłem oliwiona lufa!
Naród przedstawicielom wybranym zaufa,
Lecz nie zaśpi czujności. I nikt nie przekreśli
Tych kart, które lud mocą cierpienia otworzył.
I jeśli nas przez wieki budzono i jeśli
Na wschodzie w krwi daremnej brodził biały orzeł,
To teraz, Polsko, nowej słonecznej epoce
Dajesz usta i wsparta na przyjaźni stoisz.
Dzisiaj żelazne, jutro złociste owoce
Wyda poczęty w bojach wiecznotrwały sojusz.

Front, styczeń-luty 1944 r.