Strona:Lucjan Szenwald - Scena przy strumieniu.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Poruszyły się liście w gniewie,
kołami poszły echa, i nikt chyba dziś nie wie,
prócz wiewiórek, czeszących ogon,
z której strony padł kamień, a z której — huk i ogień.

Nie powiedzą gile i szczygły,
czyje ślady na trawie parowały i stygły.
Długo głuchł po wyrębach wystrzał
i cisza biła z ziemi, wciąż dalsza i wciąż wyższa.
Wgórze jastrząb cichutko piszczał.

Dymy prochu wiatr porozwleka,
las się zewrze, gałęźmi wrzący.

Szumi las, pachnie las wielkorządcy,
użyźniony kośćmi człowieka.

Czasem pies, przybieżawszy zdaleka,
korę drzewną obwącha, drżący,
i przypadłszy do ziemi, zaszczeka.

Czasem dziecko z włosami jak płomyk,
czerpiąc dłonią ze strugi żwir,
wypatrując we mchu poziomek,
trafi nagle na smugę krwi.


Takie bitwy się toczą w labiryncie borsuczym,
w borze mrocznym, urocznym, pełnym osin i buczyn.