Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie tom 4.djvu/397

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pisząc to wspomnienie po latach czterdziestu od zgonu Wacława, tyle mi dodać wypada, że z dzielnej gałęzi tego rodu, który wydał tylu ludzi niepospolitych obywatelstwem, nauką, męztwem — a zawsze odznaczających się tęgością umysłu — do dziś nie pozostało ani jednej latorośli, ani nawet listka...
Możnaby widzieć w tem, jakby miłosierdzie Opatrzności, że rody stworzone dla innych wieków i celów, usuwa z widowni świata, dość wcześnie, aby im oszczędzić bolesnego trudu zredukowania się do miary nieodpowiedniej ich bujnym organizmom. Czyż z upadkiem Rzeczypospolitej, pociągającym za sobą upadek możnych rodów, nie widzieliśmy takich, co nie mogąc pogodzić się z przeznaczeniem brali szeroki świat za scenę swych zapędów, lub fantazyowali życiem mijającem bez śladu? Był to ostatni połysk pańskości, która przeżyła siebie.





Czcionkami M. Marxa w Poznaniu