Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie tom 2.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale to głos miłości macierzyńskiéj, a nie namiętności, która ma górować w téj trajedyi.
Z rozpoczęciem szermierki z romantykami, cały obóz klasyków nastawał na Morawskiego, żeby przekład téj trajedyi dał na scenę; Osiński mając sobie powierzony manuskrypt, lata zwłóczył z przedstawieniem; nacierano więc na niego spodziewając się, że po tém przedstawieniu, romantycy popadną w zupełny dyskredyt u publiczności. Morawski już wtedy nie poił się tą nadzieją, bo mu nie szło o zdławienie romantyków, — szło tylko o rywalizacyę z Dmóchowskim, który wydrukował był pierwéj swoje tłómaczenie Andromachy, wprawdzie o wiele niższe, lecz zawsze nie złe, lubo tu i owdzie upstrzone reminiscencyami Morawskiego przekładu, który słysząc nieraz czytanym, zatrzymał wybitniejsze miejsca nader szczęśliwą pamięcią.
Morawski mieszkając w Warszawie, otoczony przyjaciółmi i literatami, pamiętnik swoich myśli, zdań, dowcipów, zostawił chyba we wspomnieniach tych osób, co bywały w jego towarzystwie, lub na obiadach czwartkowych u jenerała Wincentego Krasińskiego, gdzie rozprawiano o literaturze tonem ludzi światowych, wesołego humoru, nieską-