Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie.djvu/507

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rego zachwytu, jak w żadnym z jego wierszy, które pisał z pretensją do liryki, niemógłbyś znaleźć. Komuż obce to pożegnanie jesiennego słońca:

Gwiazdo świetna, wesoła jak anioł młodości!..

Poruszywszy raz piękności Zamku Kaniowskiego, trudno tak prędko z niemi skończyć; a najtrudniej powiedziawszy tyle, zapomnieć o najszczytniejszym, głęboko przejmującym obrazie trwogi i przeczuć strasznych, napełniających Kaniów, gdy gruchnęła wieść o hajdamakach. — Wszystkie rysy zgromadzone tu przez poetę tak są trafne, tak przyczyniają się do wrażenia, jakie cały ten ustęp na czytelniku wywiéra, że gdyby je malarz rzucił, jak są, napłótno, mielibyśmy jeden z najwspanialszych obrazów, przerażający i patetyczny, jak jaki sąd ostateczny:

Z rękami w niebo, płakał lud skruszony
Wśród poświęconych sklepień Wszechmocnego:
Ściany świątyni wtórzyły płacz jego.
Księża śpiewali pokutnémi tony
Kaniowskich dzwonic jęczały wciąż dzwony.
W każdym ołtarzu światła wciąż pałały.
Nieocenione słano zewsząd wota,
Z drogich kamieni, ze szczérego złota.
Wielkie ofiary, bo i strach niemały!