Strona:Lucjan Rydel - Pan Twardowski.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Drugą za głowę go chwyta
I… kominem wylecieli. —
Hen w dole, ziemia się bieli;
Oni lecą czarną nocą,
Szlachcicowi koło uszu
Pęd szalony wichrem śwista
I wyloty się trzepocą…
Zbył wszelkiego animuszu,
Boć to zguba oczywista.
Lecą, lecą w mroczne dale,
Chyba gdzieś na koniec świata,
Bies w głuchym wściekłości szale
Skrzydłami wichry zamiata…
Aż tu z ziemi niespodzianie
Jakiś cudny dźwięk wylata
W te przestwory, w te otchłanie…
Coś jak śpiew, coś jakby łkanie:
A to na Marjackiej wieży
W Krakowie grają hejnały.
Myśl grzesznika nagle bieży
W owe dawne dobre lata,
Gdy z niego żaczek był mały
A w żaczku dusza skrzydlata.
Te trąby, co tam zagrały,