Strona:Lucjan Rydel - Pan Twardowski.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bo wygrał wszystkie zakłady.
Twardowski widzi, że bieda:
Godzina śmierci już bliska,
Dyabeł się sztuczką zbyć nie da,
Coraz nań srożej naciska…
Uciekł tedy do alkierza,
Gdzie stała w kącie kołyska
Małej karczmarzów dzieciny
I myśl go zbawcza uderza,
Iż dziś właśnie były chrzciny,
Przeto do tego dziecięcia
Przystępu nie ma dziś piekło.
Porwał niemowlę w objęcia,
Aby czarta złość zaciekłą
Ubezwładnić, choć na chwilę. —
Bies na cztery nogi kuty
Wrzasnął: „Gdzież verbum nobile?!“
Twardowski pobladł, jak struty
Stoi, myśli coś i szepce,
Ale nie wszczyna dysputy
I dziecko składa w kolebce:
— „Ha, bierz mnie dyable… i kwita!“
Dyabłu iskra z oczu strzeli,
Jedną łapą u gardzieli,