Strona:Lucjan Rydel - Pan Twardowski.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Twardowski ze sań wysiada,
Wtem na dachu kruków stada
Drą się znowu, co niemiara,
Kracząc: „Wracaj! Wracaj! Zdrada!“
Inne wrzeszczą: „Kraków! Kraków!“

Obejrzał się — lecz… o dziwo!
Sań, woźnicy, ni rumaków
Nigdzie dokoła nie było…
Zrozumiał jazdę straszliwą:
Zdradą, a może siłą
Chciał go Zły porwać do Rzymu!
Czemuż bez śladu, bez echa
Zniknął gdzieś tak nakształt dymu?
Mistrz Twardowski się uśmiecha
I do karczmy prosto zmierza,
Gdy mu coś bzyknęło w uchu:
Był to pająk jego, Klecha,
Więc półgłosem go uśmierza:
— „Cicho, nie bzycz, stary druhu!“
I nie dbając na przestrogę
Wszedł…
Wśród zgiełku i zaduchu
Tańczą. Jakiegoś żołnierza