Strona:Lucjan Rydel - Pan Twardowski.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I znów błaga i zaklina:
— „Jedźmy, droga niedaleka,
Zaraz dzisiaj się wybierzem...“
— „Gdzież to jest?“ — „Pod Sandomierzem,
Lecz koników taka para
Pod bramą z saniami czeka,
Że polecimy z kopyta…“
Podał lisiurę z kołnierzem
I śmiała mu się twarz stara,
Zmarszczkami gęsto pokryta.
— Wsiedli, karzeł chwycił wodze…
Sanna była jak po stole.
Pędzą, mkną, mijają w drodze
Wieś nie wieś, pole nie pole.
Istne smoki dwa bachmaty —
Kare, jakby je kto w smole
Wypławił — z wichrami rwały,
A karzeł w czapce rogatej
Jeszcze biczem śmigał na nie,
Krzywe zęby mu się śmiały
I wzrok łyskał zezowaty.
— „A co? Jedziem, Jaśnie Panie?!“
W mrokach świat od śniegu biały