Strona:Lucjan Rydel - Pan Twardowski.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mrok zapadał między borem,
Wkoło nie było nikogo.
Wicher gnał po niebie chmury
I w konarach zabłąkany
Szumiał po paszczy ponurej,
Zmiatał piasek z leśnej drogi,
Kręcił, wzbijał go w tumany.
Twardowski szedł zadumany,
Wcisnąwszy czapkę na uszy. —
Wtem podmuch jakiś złowrogi
Zerwał się — i lotnym piaskiem
Twardowskiemu w oczy prószy;
Stanął więc, kułakiem oczy
Przetarł i widzi ze strachem,
Jak szalejąca wichura
Zwały piasku lejkiem toczy
I w kółko hula nad wydmą. —
Zbałwaniona piasku chmura
Wzbija się słupem kurzawy
I przedzierżga w straszne widmo.
Okropna owa figura
Wpija w niego wzrok swój krwawy,
Nad sosen wierzchołki rośnie,
Roztacza skrzydła olbrzymie