Strona:Listy o Adamie Mickiewiczu.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

który go zna blizko i jest z nim na stopie dawnéj przyjaźni... no zobaczymy, jużciż, jeśli nie Napoleony, to pewno nie legitymiści; dotychczas cała krzątanina, wieści wszystkie ze Wschodu przypominają wojnę z Dejem algierskim, który tam gdzieś panny porywał i piratów na morze puszczał. Jadę, interesa moje osobiste po części znaglają mnie do tego, a jak tam będzie, napiszę do dzieci, do Gałęzowskiego, to się dowiesz, a tymczasem bywaj mi zdrów, jutro z rana jadę do Paryża.»
Po obiedzie u Bohdana z Józefem i dziećmi zabrawszy koszyki poszliśmy do lasu na rydze. Dyzio, dziś adwokat paryzki, najukochańsze dzieciątko, miał wówczas pięć czy sześć lat. Józia, już w Bogu odpoczywająca, śliczna dzieweczka, może o parę lat starsza, Karolek i matka, a za nimi dziadek... Dzień był pogodny, gorący, ostatni mój piękny dzień we Francyi; rozmowa toczyła się o Polsce, dzieci pokrzykiwały biegając po lesie, kiedy naraz ujrzeliśmy pana Adama, który z Bohdanem, jako najdroższym swoim przyjacielem przywitawszy się, szedł rozmawiając z daleka od nas dopokąd nie pokazały się rydze... Na wołanie dziatek, dziadziu! dziadziu! jakie rydze! Adam zapomniał o wielkiéj missyi, o drodze na Wschód i począł chylać się, wyprzedzając drobiazg. «Pokaż, pokaż, gdzie? tylko ostrożnie, żebyś nie uszkodził, ot tak się przycina.» Spojrzałem na wielkiego człowieka, który był zarazem takim prostaczkiem i taką dziecinną pogodę serca do końca życia zachował i przypomniał mi się Pan Tadeusz. Mistrz słowa, jedyny poeta polski, i jedyny człowiek czynu, przy końcu swego burzliwego życia, po raz ostatni w téj chwili doświadczał czaru litewskich borów, które z taką lubością przypominał; podałem mu mój koszyk: