Strona:Listy o Adamie Mickiewiczu.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kami dyrektora naukowego zakładu, którego mu kierunek powierzono.
Nogi nam ustawały, tchu brakło, a mieliśmy to wszystko obejrzeć w ciągu sześciu dni, siódmy pragnąc poświęcić na pielgrzymkę do Montgeronu i Fontainebleau, na podróż do Adama i Bohdana. Upał straszny nie przeszkadzał nam ani sił odbierał; młodość nie zważa na te drobnostki; życie wyrywa się naprzód, widzieć, wiedzieć, poznać, nauczyć się. Święć się, święć się wieku młody!
Siódmego dnia rano obudziłem Ewarysta: «ubieraj się, idziemy do pana Adama; widziałeś dziwy stworzenia a teraz zobaczysz jego arcydzieło».
— «O czém chcesz mówić?»
— «A ono o człowieku, wszakto siódmy dzień. I wziął Bóg garstkę ziemi i ulepił z niéj człowieka i tchnął w niego duszę żywiącą i ducha ożywiającego
— «Prawisz jak Towiańczyk i gotów jestem wierzyć, że dla idei urządziłeś tak, żebyśmy siódmego dnia Adama zobaczyli.»
— «Zkąd ci taka myśl?»
— «A numer 44 i ulica d’Amsterdam. Wytłumaczenie jego proroctwa i jego przywództwa: dam ster dam?»
— «Dajże pokój, daleki jestem od podobnego rodzaju mistycyzmu, a chociaż często zadziwia mnie harmonia miejsc z wypadkami na nich zaszłemi, a numera konfondują tak, że gdyby nie strach pracy, gotów byłbym szukać jakiego starego żyda kabalisty i płacić mu, byle zgłębić tę naukę dzisiejszemu światu obcą. Jest tu Wroński, ciekawa figura, ale do niego niełatwo się dobrać. Pan Adam go zna.»
— «I tybyś się tego uczył?»