Strona:Listy o Adamie Mickiewiczu.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wchodząc uczułem u nóg po sto funtów ołowiu; no, bywaj zdrów, cóż ja tu jemu powiem! iść, nie iść, a przecież zobaczyć go muszę, choć aby raz w życiu. Zapukałem z nieśmiałością i czekałem odpowiedzi; ojciec widać był zajęty, bo nie prędko nastąpiła, a może i niedosłyszał tak uderzenie było lękliwe; za powtórném usłyszałem kroki i Adam trzymając fajkę w ręku sam otworzył mi drzwi.
Nie mam wyrazu na opisanie wrażenia jakie mi sprawił. Widziałem Lelewela, Bohdana Zaleskiego, Seweryna Goszczyńskiego i tyle naszych wówczas jeszcze żyjących gwiazd, i nie straciłem odwagi, nie zapomniałem słowa, kiedy w obec Adama uczułem się tak ograniczony że ani raz... Chciałem cóś górnie zagadać i wybełkotałem jakiś obrzydliwy frazes za który byłbym się za ucho pociągnął, gdyby nie jego obecność. No, trudno; zakłopotanie moje spostrzegł ojciec i dobrotliwie wskazał mi miejsce obok siebie, tonem przychylnym zapytując:
— «Zkąd przychodzisz, bracie? z któréj części Polski?»
— «Ojciec mój był Litwinem, a ja rodem z Warszawy».
— «A kiedy tak, to my i ziomkowie, uprzedził mnie Cyprian Norwid, że pracujesz i że poezye piszesz. Nie znam ale chętnie przeczytam, bo jużciż obchodzi mnie wszystko co tam robicie w kraju. Cóż tam macie nowego?»
Wymieniłem kilka nazwisk i kilka nowych dzieł swieżo wyszłych, niektóre przeglądał już, a imiona wszystkich autorów były mu znajome i z całą szczerością mówił o dziełach i osobach, nie szczędząc co prawda nazwisk i nie obwijając w bawełnę; o jednym mianowicie pisarzu dość mi się surowo wyraził; mówił z przestankami, pa-