Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/521

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jest prawdziwie żywą. Wnoszę to z takich naprzykład objawów: poganie dopraszają się Chrztu św. i gorliwie się doń gotują; katolicy spowiadają się kilka razy w tygodniu, a komunikują wogóle codzień. Nie jest im to wcale nakazanem, robią to z własnego popędu. Gdy kto z nich ciężej nieco zachoruje, zaraz prosi o ostatnie Sakramenta. Jeden z chorych napróżno nawet zaalarmował całą sypialnię; obudziwszy się rano, poczuł, że mu niedobrze, zaczął krzyczeć na towarzyszów, by go zanieśli do kaplicy (sam iść nie mógł, bo nogi miał bardzo poranione), bo chory, a umierać bez Wiatyku za nic nie chce. Zakomunikowałem go, ale zwyczajnie, a nie per modum Viatici, bo jeszcze nie było potrzeby; tegoż samego dnia polepszyło mu się, a kilka dni potem już był w swoim naturalnym stanie. Z tych i innych tym podobnych objawów sądzę, że za łaską Bożą wiara w nich żywa.
Niezbyt dawno temu sprawdziło się u nas przysłowie: »Jak trwoga, to do Boga«. Kilku chorych pracowało w ogrodzie (czy można to nazwać pracą, to inne pytanie, ale idzie mi tylko o to, żeby byli zajęci, a nie siedzieli lub leżeli nic nie robiąc, bo to źródło złego), niebo zachmurzyło się i zaczął kropić drobniutki deszczyk, chorzy myśląc, że to zaraz przeminie, nie wracali do domu. Nagle o jakie 40 czy 50 metrów od nich uderzył piorun, ogołocił zupełnie z gałęzi i kory dwa drzewa, odbił się stamtąd i przeleciawszy koło jednego z chorych, wrył się w ziemię. Ten chory upadł, bardzo był przestraszony, ale oprócz kontuzji w nogę, nic go więcej nie spotkało, zanieśliśmy go zaraz do domu, ułożyliśmy na łóżku i na drugi dzień wszystko już