Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/395

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Naturalnie, że was nie znam — odpowiedziałem.
Ona na to:
— Przypomnij sobie Ambahiwuraka, to i nas poznasz.
Kiedym to usłyszał, zupełnie jakby mi łuski z oczu spadły i zaraz sobie przypomniałem moje drogie pisklęta. Nie mogłem ich odrazu poznać, bo dwa lata nie widziałem; wyglądali okropnie zmarnowani, to raz, a powtróre nigdy nie przypuszczałem, żeby oni byli w stanie tak daleką podróż odbyć. Pojmie Ojciec łatwo, jak mi żywo serce zabiło i jakem się usieszył z ich przybycia. Nadzwyczaj byli zmarnowani, leżeli parę dni bez przerwy, bo nogi (oprócz ran trędowatych) były popuchnięte od chodzenia. Zdrowy zupełnie, dobrze idący, potrzebuje 8 dni być w drodze, żeby z Tananariwy dostać się do Fianarantsoa, 395 kilometrów. — Wlekli się moi biedacy blisko miesiąc, nim się do mnie dostali.. Przyjąłem ich jak i czem mogłem, jak to mówią: rada chata, czem bogata, i dzięki Bogu, przyszli do siebie. Kiedyśmy się nieco rozgadali, mówią mi: »Nietylko nas troje tu będzie, przyjdzie tu więcej; ciągle nam za tobą było tęskno, więc nas wysłali, żeby ciebie odszukać, a reszta, kto tylko może chodzić, wszyscy chcą tu przyjść. Mój mąż — mówi przybyła kobieta, bardzo poraniony, dlatego tu zostanie, a ja, jak tylko trochę wypocznę, zaraz wracam, żeby przyprowadzić tu resztę chorych; muszę iść, bom im to obiecała i wyczekują mnie. Kiedy nas, po twojem odejściu, wpakowano do rządowego schroniska, trzydziestu z pomiędzy nas umarło; żyje jeszcze około